O diablej naturze kota świadczyć miały świecące w ciemnościach ślipia i fakt, że kot pogłaskany po grzbiecie strzelał mnóstwem iskier. Wyobrażano sobie, że Bogu ducha winne zwierzę napełnione jest, za sprawą samego diabła, ogniem piekielnym. W czarnego kota miała także, za diablim przyzwoleniem, zamieniać się czarownica.
Moja mała Czarna - nie przyniosła mi pecha :) |
Kota czarnej maści lękano się dawniej do tego stopnia, że gdy się taki koci delikwent pojawił w pobliżu domostwa, przestraszeni ludzie żegnali się i spoglądali z lękiem w niebo. Po krótkiej modlitwie ścigali zaś nieproszonego gościa, krzycząc: a na lasy, na bory!
Z powodu swojego szemranego pochodzenia, kot w kulturze jest uważany za zwiastuna nieszczęścia, zagrożenia, ba, nawet śmierci.
Miauczenie zwierzęcia miało zwiastować w domu jakieś nieszczęście. Bliżej nieokreślone nieszczęście miało też spotkać rolnika, któremu złośliwy kot przeszedł drogę.
Z tego samego powodu nie powinno się wchodzić na drabinę, pod którą przewędrowało zwierzę. Kot, przebiegający nowożeńcom pierwszą, wspólną drogę, miał sprowadzić do ich domu kłótnie.
Wierzono, że wysłany przez diabła kot, przecinając drogę, przecinał tym samym więź, która łączy człowieka z Bogiem. I nie pomoże wówczas nawet zapobiegawcze spluwanie przez lewe ramię.
Zgodnie z wierzeniami, chory, w którego izbie pojawił się miauczący zwierz, prawdopodobnie umrze. Gdyby zaś ktoś zjadł jedzenie, skosztowane już wcześniej przez kota, powinien „nabawić się rożnych plugawych gadów”, gdyż w tym jedzeniu, po kociej uczcie, miały namnożyć się węże, ropuchy, krety i nietoperze. Nieupilnowane przez rodziców dzieci, które połknęły koci włos, miały, zgodnie z wierzeniami, nigdy nie urosnąć.
Związek domowego zwierzęcia ze złym sacrum sprawił, że kotu przypisywano mistyczne właściwości.
Chętnie wykorzystywano je w niekoniecznie uczciwych praktykach magicznych.
Pradawni Słowianie, wybierając się na rynek w celach łupieżczych (potrzeba okradzenia, oszukania kogoś znana była już naszym praprzodkom), spalali wcześniej ślepego kota, zaś popiołem ze zwierzęcia posypywali ukradkiem człowieka, którego zamierzali oszukać.
Posypawszy sprzedawcę kocim popiołem, można było kraść, ile dusza zapragnie. Bowiem właściciel kramu, zgodnie z wierzeniami, miał być przez pewien czas ślepy jak ów spalony kot.
Bezkarną kradzież zapewniano sobie także w inny sposób. Zgodnie z relacjami, zanotowanymi przez etnografów na początku XX wieku, należało o północy pójść na rozstajne drogi, zabić kocie stworzenie i zjeść jego mięso. Podczas tych praktyk trzeba było pamiętać, aby nie rozglądać się dokoła, gdyż zbytnia ciekawość mogła rozwścieczyć diabła.
Zbyt ciekawskich, jak wierzono, czart porywał prosto do piekła. Aby dopełnić praktyki, jedną z kocich kości należało zabrać ze sobą i mieć w kieszeni podczas każdej kradzieży – koci amulet miał uczynić złodzieja „niewidzialnym” dla sprzedawcy.
Choć współcześnie, aby oszukać sprzedawcę, nikt nie stosuje tak makabrycznych sztuczek, nikt też starszej pani z kotkiem nie podejrzewa o konszachty z nieczystą siłą, przesądy, związane z kocią osobą, funkcjonują nadal. Także i dzisiaj bardziej zabobonne osoby uważają, że spotkanie kota, który na ich oczach przeszedł przez drogę, jest zapowiedzią niemiłej niespodzianki. Szczególnie, jeśli spotkanie z niebezpiecznym kotem miało miejsce w piątek trzynastego.
Wówczas – pech murowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A co ty o tym myślisz?