Pewien naukowiec bada to od 30 lat
Domowe koty z trudem tolerują zalew naszych czułości, głaskanie je stresuje i frustruje - ogłosili przed rokiem naukowcy. Świat kociarzy zatrząsł się wtedy z oburzenia. Jak się okazuje, słusznie.
Kocur wskoczył mi na kolana ciężko i jakby z westchnieniem. - Dobra, miejmy to jak najszybciej za sobą - mruknął i zmrużył ze wstrętem oczy. Najpierw obowiązek - podstawił grzbiet pod moją dłoń, potem przyjemność - tęsknie spojrzał na miskę.
Bardzo sobie cenię te intymne chwile z moim kotem. Choć badania na ten temat są jeszcze w powijakach, wiele wskazuje na to, że ci, którzy mogą przytulić psa lub wziąć na kolana kota, mają niższy poziom kortyzolu, hormonu stresu, więcej serotoniny, neuroprzekaźnika nazywanego też hormonem szczęścia. A także szybciej wracają do pełnego zdrowia po operacjach i mają znacznie większą szansę na przeżycie po zawale serca. W szczególności rzadziej padają ofiarą udarów mózgu, mają 40 proc. niższe ryzyko chorób naczyniowych i niewydolności serca, cieszą się niższym ciśnieniem, lepszym profilem glicerydowym, niższym poziomem cholesterolu i silniejszym układem odpornościowym.
Koci towarzysz działa jak lekarstwo.
Czułości bez wzajemności
Trudno się dziwić, że środowiskiem kocich miłośników wstrząsnęła wiadomość, że jest to relacja bez wzajemności: koty żyjące z ludźmi mają wyższy poziom hormonu stresu. A ich głaskanie, które koi nasze nerwy i jest dla nas źródłem odprężenia, koty drażni i frustruje.
Rewelacje te międzynarodowa grupa naukowców opublikowała w zeszłym roku w "Journal Physiology and Behavior" i ogłosiła zeszłej jesieni na konferencji w Portugalii. W czasie kilkuletnich badań uczeni analizowali poziom hormonu stresu u zwierzaków żyjących w różnych warunkach - samotnie albo w grupie, dziko oraz w mieszkaniach.
"Młode koty na wolności czują się lepiej, żyjąc w grupach, ale dla starszych bywa to stresujące, zwłaszcza jeśli są do grupowych zażyłości zmuszane - np. gdy wiele zwierząt gromadzi się tam, gdzie ktoś je dokarmia - mówił Daniel Mills, profesor weterynarii behawioralnej na Uniwersytecie w Lincoln. Inaczej bywa wśród kotów domowych - nawet jeśli jest ich kilka w mieszkaniu, zazwyczaj umieją tak podzielić terytorium, że osiągają satysfakcjonujący kompromis.
"Nasze dane wskazują na jeszcze jedną zaskakującą okoliczność - spośród kotów domowych nie wszystkie lubią być pieszczone. I te, dla których głaskanie jest raczej udręką niż przyjemnością, mają też najbardziej zszargane nerwy" - dodał prof. Mills, a sala zadrżała. Zaraz potem zadrżał w posadach świat kociarzy.
- Dla nieszczęśników, którzy muszą znosić nasze pieszczoty - mówił prof. Mills - jedynym wybawieniem bywa obecność innego kota, który ludzki dotyk toleruje lepiej. Ten bierze na siebie zalew czułości ze strony opiekuna.
Od tej pory inaczej patrzę na moje domowe kocury. Zastanawiam się, czy bardzo cierpią, kiedy wskakują mi na klawiaturę laptopa i podstawiają kark pod rękę. Czy kieruje nimi poczucie obowiązku? Odpracowują wikt i opierunek? Czy kocur przyłazi częściej, bo rycersko chroni kotkę i bierze przykrość na siebie? Czy jednak - chociaż w jakimś stopniu - szukają bliskości? A jeśli - to dlaczego? W końcu - w odróżnieniu od psów są samotnikami, mają słabo rozwinięty instynkt stadny, nie mają w zwyczaju wyrażać czułości, iskając nawzajem swoje futro.
Dlaczego i w ogóle po co koty pozwalają nam się głaskać?
Starożytni i nietykalni
"Nikomu nie przeszkadzam, nikogo nie ruszam, reperuję prymus - nieżyczliwie powiedział kot i nastroszył się - poza tym uważam za swój obowiązek uprzedzić, że kot to zwierzę starożytne i nietykalne". Tymi słowami kot Behemot z "Mistrza i Małgorzaty" ostrzega bandę tajniaków, bujając się na żyrandolu.
Co do starożytnego pochodzenia nie ma wątpliwości - koty towarzyszą nam od chwili, kiedy 10 tys. lat temu zaczęliśmy piec chleb. Od tamtej pory też gromadzimy ziarno, a w naszych domach pojawiać się zaczęły gryzonie. A zaraz za nimi - dzikie koty.
Jeśli zaś idzie o nietykalność, ciekawy wątek znaleźć można w wydanej niedawno książce Johna Bradshawa "Zrozumieć kota". Bradshaw jest przedstawicielem antrozoologii, nowej gałęzi nauki zajmującej się badaniem interakcji człowieka z innymi zwierzętami. Od 30 lat studiuje zachowania zwierząt domowych (poprzednią książkę poświęcił czworonogom znacznie mniej tajemniczym, za to bardziej użytecznym - psom).
Zauważa on, że pies, nawet gdy jako szczeniak ma rzadki albo i żaden kontakt z człowiekiem, to jednak może wyrosnąć na znakomitego towarzysza życia, bo "nauczy się" człowieka również w wieku dorosłym. Inaczej ma się sprawa z kotami. Te, jeśli odpowiednio wcześnie nie zaczną być brane na ręce, nie zaakceptują ludzi.
Tajemnicze i niezrozumiałe
Co to znaczy odpowiednio wcześnie? "Okienko socjalizacji" w przypadku kotów otwiera się w trzecim, czwartym tygodniu życia. Kocię dotykane i brane na ręce dopiero od szóstego tygodnia z trudem uczy się tolerować jedną, dwie osoby. Te, które nie widziały z bliska człowieka do 10. tygodnia, będą unikać ludzi do końca życia. Pozostaną nietykalne. Jeśli więc macie kota, który chowa się po kątach, w nocy ukradkiem wyjada jedzenie z miski i w ogóle zachowuje się jak dzikus, nie czujcie się winni. Były za późno socjalizowany i człowiek to dla niego gatunek obcy.
Kociaki, które do 10. tygodnia życia nie były brane na ręce i nie miały kontaktu z człowiekiem, już zawsze będą unikać ludzi
Podstawowa różnica między psami i kotami wynika z tego, że te ostatnie nigdy w historii z nami nie współpracowały. W odróżnieniu od psów nie pomagały w polowaniach czy wyprawach. Nie chodziły w zaprzęgach, ba! nie dają się zaprząc w ogóle do żadnej pracy. Nic dziwnego - to zwierzę sypia po 16 godzin na dobę! Uwzględniwszy jedzenie i toaletę, kiedy miałoby się zająć wskazanymi przez nas zadaniami?
W 1879 r. w Belgii próbowano zastąpić kotami gołębie pocztowe. 37 zwierząt wywieziono z Liege na odległość 30 km. Wszystkie wróciły do domu, ale pożytek z tego był niewielki, bo po drodze pozbyły się przesyłek.
W odróżnieniu od psów są samotnikami, mają słabo rozwinięty instynkt stadny i nigdy w dziejach z nami nie współpracowały
Nie znaczy to, że są bezużyteczne. Łowią gryzonie. Aż tyle, ale też nic więcej. Ale za myszami ganiają samotnie, więc hodowcy zwracają znacznie większą uwagę na kolor sierści zwierzaka niż na jego cechy charakteru i zdolność do współpracy. Jest nawet gorzej - prowadzimy swoistą selekcję negatywną. Te koty, które okazały się na tyle ufne, by dzielić z nami dom, zazwyczaj sterylizujemy. Rozmnażają się swobodnie natomiast te, którym udało się czmychnąć i które żyją dziko. Z ewolucyjnego punktu widzenia premiujemy więc zwierzaki nieufne i trzymające dystans do ludzi.
Drogi naszych gatunków raczej się rozchodzą. Nigdy nie mieliśmy potrzeby się rozumieć i rozumiemy się coraz gorzej.
Co myśli twój kot?
30 lat badań nad zachowaniem najpopularniejszych zwierząt domowych (statystycznie na każdego psa przypadają trzy mieszkające w domach koty), nie zaprowadziło Bradshawa imponująco daleko. Co się udało wyjaśnić?
* Składane na podłodze w kuchni upolowane zwierzęta nie są wyrazem ani sympatii, ani uznania, ani chęcią uzupełnienia domowej spiżarni. Po prostu kot przywleka mysz do domu, żeby ją zjeść w świętym spokoju i nie niepokoić się, że ktoś wyrwie łup. A że w końcu ich nie zjada? To dlatego, że na miejscu odnajdują miseczkę z bardziej apetycznym poczęstunkiem.
* Ocieranie się - zwłaszcza jeśli ocierający się o nogi zwierzak ma podniesiony ogon, nie jest proszeniem o jedzenie. To wyraz akceptacji.
* Rozdzierające miauczenie jest sposobem na zwrócenie na siebie uwagi opiekuna. Każdy kot opracowuje - metodą prób i błędów - dźwięk, na który człowiek najchętniej reaguje (czytaj: najbardziej irytującą częstotliwość). Dzikie koty nie miauczą.
* Wciąż nie wiemy, dlaczego koty mruczą. Bradshaw sugeruje, że w ich mowie oznacza to "zostań przy mnie" albo "rób tak dalej". Nie wyjaśnia to jednak, czemu mruczą koty zranione, umierające, pozostawione same.
Mamie nie podskoczysz
U Bradshawa znaleźć można też wyjaśnienie sztuczki z klamerką, którą stosują weterynarze. Wygląda jak trik magiczny. Wyjmujesz zestresowanego i wyrywającego się kota z klatki. Ten szarpie się na wszystkie strony i tylko patrzy, gdzie czmychnąć. I wtedy - chaps - weterynarz zbiera mu fałd skóry na karku i... spina go drewnianą klamerką do bielizny. Zwierzak zastyga nieruchomo, jakby w stuporze. I tkwi w miejscu, nawet ogonem nie kiwnie. Można z nim robić wszystko, a ten zazwyczaj tak przedsiębiorczy spryciarz stoi, jakby mu rozum odjęło.
O co chodzi?
To ewolucyjny odruch pozwalający kociej mamie często zmieniać gniazda, w których pielęgnuje nowo narodzone kocięta. Robi to dla higieny, żeby w gnieździe nie zdążyły się zagnieździć pasożyty, oraz ze względów bezpieczeństwa. I jeśli podejmuje ten ratujący życie manewr, nie może sobie pozwolić na to, żeby latorośle wyrywały się albo podnosiły larum. Kiedy bierze je za kark, robią się ciche i nieruchome. Zastygają. Większości kotów ten odruch pozostaje do końca życia.
Głaskać czy nie? Oto jest pytanie
Niestety, Bradshaw nie odpowiada na nurtujące mnie pytanie: głaskać czy nie głaskać. Kto chce wiedzieć, musi wyłożyć blisko 36 dol. na dostęp do oryginału pracy, która wywołała tyle zamieszania. Swoją drogą dostęp do artykułów z medycyny, nie weterynarii, wyceniany jest na sześciokrotnie niższą kwotę, a artykuł Hawkinga o czarnych dziurach przeczytać można w sieci bezpłatnie. Ciekawe dlaczego?
Wracając do kotów: po przeczytaniu pracy doszłam do wniosku, że nie ma powodu do obaw. Możemy głaskać na zdrowie, byle nie... na siłę. Ze 120 kotów, które były obiektem badania, aż 85 uwielbiało pieszczoty, a zaledwie 13 czuło się nadmiarem czułości zestresowane. To zapewne te, które zbyt późno zostały po raz pierwszy wzięte na ręce.