Rządowy projekt ma wdrożyć unijną dyrektywę w sprawie ochrony zwierząt wykorzystywanych do celów naukowych. W Polsce wykorzystuje się do doświadczeń rocznie ponad 233,5 tys. zwierząt (dane za 2012 r.). Połowa z nich użyta jest do doświadczeń o najwyższych stopniach inwazyjności:
stopień 4.,
czyli "Procedury powodujące silny ból/stres i nieodwracalne uszkodzenie ciała i funkcji psychicznych",
oraz stopień X:
"Procedury powodujące skrajne cierpienia".
Oto przykłady (za Krajową Komisją Etyczną ds. Doświadczeń na Zwierzętach działającą przy ministrze nauki):
* podawanie środków zaburzających stan fizjologiczny,
* wywoływanie choroby popromiennej,
* wywoływanie nieprawidłowości anatomicznych lub fizjologicznych powodujących ból i cierpienie,
* wyjątkowo inwazyjne procedury chirurgiczne wywołujące bardzo poważne zmiany w organizmie,
* poddawanie zwierząt oparzeniom i urazom bez znieczulenia,
* doprowadzanie do śmierci przez zatrucie, odwodnienie, głodzenie, działanie temperatury lub ciśnienia,
* wywoływanie ostrych psychoz.
Unijna dyrektywa zmierza do realizacji zasady "trzech R", czyli redukowania: eksperymentów na rzecz metod alternatywnych, liczby użytych do doświadczenia zwierząt i inwazyjności, a więc cierpienia zadawanego zwierzętom. Wprowadza rozmaite ograniczenia i system kontroli.
Polska ustawa o doświadczeniach na zwierzętach z 2005 r. w większości nie tylko spełnia przyjętą później w Unii dyrektywę, ale w kilku miejscach lepiej chroniła zwierzęta. Do wdrożenia był lepszy system kontroli i zakaz eksperymentów na człowiekowatych (szympans, bonobo, goryl i orangutan), czego u nas i tak się nie robiło.
Polska spóźnia się z wdrożeniem już półtora roku. Stało się to pretekstem do pogorszenia sytuacji zwierząt: usunięto to, co było polską zdobyczą, a czego nie ma w dyrektywie. Np. niepotrzebna będzie zgoda lokalnej komisji etycznej (działa ich 18 w całym kraju) na uśmiercenie zwierzęcia dla pobrania od niego organów. Eksperymenty na zwierzętach dopuszcza się w szkołach ponadgimnazjalnych (ustawa z 2005 roku dopuszcza je tylko w szkołach wyższych).
- Nie wiem, po co komu doświadczenia w szkołach ponadgimnazjalnych? Do tej pory nikt się nie skarżył, że ich brak przeszkadza np. w szkoleniu techników weterynaryjnych. Tym bardziej że mają zajęcia w lecznicach dla zwierząt - mówi dr hab. Tomasz Pietrzykowski, prawnik z Uniwersytetu Śląskiego i wiceprzewodniczący Krajowej Komisji Etycznej przy ministrze nauki. Z projektu nowej ustawy zniknął też przepis mówiący o tym, że inspekcja weterynaryjna może współpracować z organizacjami działającymi na rzecz zwierząt przy kontrolowaniu warunków przetrzymywania zwierząt laboratoryjnych.
Łagodniej niż w dyrektywie rząd chce potraktować sprawę ponownego wykorzystania zwierzęcia, które już użyto do drastycznego doświadczenia i przeżyło. Dyrektywa (art. 16) mówi, że to możliwe tylko "w nadzwyczajnych okolicznościach, w drodze odstępstwa". A projekt - że wystarczy zgoda lokalnej komisji etycznej.
Dr Pietrzykowski ocenia, że rządowy projekt wypacza sens unijnej dyrektywy tam, gdzie chodzi o kontrolę eksperymentów.
Dyrektywa wymaga utworzenia ciała doradczo-kontrolnego, w którego skład, oprócz pracowników instytucji wykonującej eksperymenty, wchodzi przynajmniej jedna osoba z zewnątrz i jeden weterynarz. To ciało ma czuwać nad dobrostanem zwierząt. Tymczasem w polskim projekcie napisano, że instytucja "może wyznaczyć albo zawrzeć umowę z osobą lub osobami". Dyrektywa mówi o kontrolach zewnętrznych przynajmniej raz w roku jednej trzeciej jednostek, a rządowy projekt - o kontrolowaniu raz w roku tylko tych jednostek, które przeprowadzają badania na naczelnych (takich badań w Polsce nie ma).
Wreszcie, już zupełnie bez związku z dyrektywą, rządowy projekt nakazuje powiatowym lekarzom weterynarii kontrolowanie tylko tych jednostek, które zarejestrowały swoją działalność, i jedynie w tym zakresie, w jakim ją zarejestrowały. A zatem jeśli laboratorium zarejestruje tylko działalność w postaci hodowli zwierząt laboratoryjnych, to nie będzie się go już kontrolować pod kątem wykonywanych eksperymentów, mimo że je robi.
- Rządowy projekt pomija zasadę transparentności, którą ustanawia dyrektywa, nakazując publikacje "nietechnicznych streszczeń" eksperymentów. Chodzi o to, żeby opinia publiczna mogła się zapoznać z tym, co się robi i jaki z tego jest ewentualnie pożytek. Tymczasem w rządowym projekcie znalazły się "nietechniczne streszczenia", ale nie ma obowiązku ich publikacji - mówi dr Pietrzykowski.
Najbardziej żałuje, że nie udało się przy okazji nowej ustawy wprowadzić możliwości odwołania się do Krajowej Komisji od zgody lokalnej komisji na eksperyment. - To nadzieja na realną kontrolę eksperymentów, bo komisje lokalne zgadzają się na 98 proc. wszystkich wniosków, najczęściej nie biorąc pod uwagę przeciwwskazań etycznych. Proponowałem, by takie odwołanie mogło złożyć przynajmniej dwóch członków komisji, którzy uznali eksperyment za niedopuszczalny - mów dr Pietrzykowski.
Z pozytywów wymienia podwyższenie procentowego udziału w komisjach przedstawicieli nauk humanistycznych. Dziś w komisjach zdecydowaną większość stanowią doświadczalnicy.
- Osoby lobbujące na rzecz dobrostanu zwierząt nie były dopuszczane do prac nad wdrożeniem dyrektywy - mówi prof. Andrzej Elżanowski, zoolog z PAN. - Dopiero w maju odbyło się spotkanie w ramach konsultacji społecznych, ale naszych poprawek nie uwzględniono. W Ministerstwie Nauki od lat lobby biomedyczne ma silną pozycję i wpływ na wszystkie decyzje. Dowodem jest choćby skład Krajowej Komisji Etycznej, którą powołuje minister. Dominują badacze. A Krajowa Komisja podjęła uchwałę, w której protestuje przeciw zwiększeniu udziału w swoim składzie przedstawicieli nauk humanistycznych.
Dr Pietrzykowski zapowiada walkę w Sejmie o przywrócenie zapisów chroniących zwierzęta i o ustanowienie realnej kontroli nad eksperymentami.