Wszędzie był śnieg, czasem świeciło słońce, czasem było pochmurnie.
Jedno się jednak nie zmieniało.
Czarny kot przychodził już regularnie.
Przygotowaliśmy dla niego prowizoryczną budkę.
Wewnątrz włożyliśmy kilka kocy. Znaleźliśmy nawet poduszkę elektryczną, którą wykorzystaliśmy na spód posłania.
Poduszka była włączana wieczorem. Choć obawiałam się by kotek czasem nie przegryzie kabli!
Czarna kruszynka, jednak nadal nie obdarzyła nas zaufaniem na tyle by podejść się i dać się pogłaskać.
Na każde nasze dotknięcie reagowała podskokiem i ucieczką.
Raz nawet udało mi się zwabić ją do środka domu.
Ale przy pierwszej nadarzającej się okazji, uciekła.
Wydaje się, że miała odmrożoną pupę i część ogona straciło sierść.
Nie sposób jednak było ją złapać i zawieźć do weterynarza.
Wciąż była dziką, nieznaną kotką.
Raz na jakiś czas ponawiałam próby zwabienia jej do ciepłego domu, jednak więcej mi się nie udało...
Regularnie ją już karmiliśmy.
Widać było, że lekko przybrała na wadze.
Ale sierść nie zmieniała się zbytnio...
Mijały koleje dni, tygodnie, podczas których przyzwyczajaliśmy się do faktu posiadania drugiego kota.
Trzeba było tylko zbadać kota i postarać się go zadomowić.
Dzieci wciąż dopytywały się:
- Kiedy czarny kotek da się pogłaskać?
:)